Praca w Fabienne
Moja „przygoda” z Fabienne zaczęła się na początku tego roku… Telefon, propozycja spotkania-szkolenia… Pomyślałam-czemu nie? Pojechałam na umówiony „dzień szkoleniowy” – na mnie, jako byłej akwizytorce dzień ten nie wywarł specjalnego wrażenia-ani pozytywnego efektu „wow”, ani zniechęcenia, „bo się nie sprzedaje”… Wiedziałam że w tego typu pracy, gdzie prowadzi się sprzedaż bezpośrednią (przedstawiciel handlowy to zdecydowanie zbyt wielkie słowa dla tego stanowiska pracy, jedynie dobrze brzmią), żeby coś osiągnąć, trzeba się zwyczajnie naharować. I albo się człowiek na to godzi, albo nie…
Po kilku dniach-telefon i propozycja pracy. Po raz kolejny dałam sobie szansę, chociaż zdziwiła mnie łatwość zdobyciu pracy „przedstawiciela”, każdy kto pracuje lub pracował jako handlowiec wie, iż do szanowanych firm dostać się „z ulicy” do takiej pracy jest niezmiernie trudno…
Na miejscu… przede wszystkim bardzo sympatyczne dziewczyny – zawsze tak będę uważać, i… mnóstwo nieco dziwnej papierologii… Uznałam jednak, że pewne zabezpieczenia są potrzebne- w końcu dostaje się pewien kredyt zaufania w towarze i narzędziach pracy…
Następnie – spotkanie z szefem- to pierwsze-dość sympatyczne, aczkolwiek przemycane treści z technik sprzedaży i motywacji do pracy, które kilka lat temu przerabiane były codziennie w mojej dawnej pracy, tu mnie nieco rozbawiły… Choć na tych, którzy spotykają się z taką rozmową po raz pierwszy, wrażenie to może zrobić
Dowiedziałam się też że na swoim obszarze działanie jestem pionierką co daje mi bardzo szerokie możliwości. No, może poza „drobiazgiem”, jakim okazała się część wspólna terenu z inną przedstawicielką, ale dwie strefy wspólne na dziesięć (pracujące dziewczyny wiedzą o co chodzi) to nic wielkiego…
Nieświadoma niczego pozytywnie nastawiona do nowego „wyzwania” ruszyłam do domu.
Następnie do pracy… Dodam, iż dopiero podczas podpisywania dokumentów dowiedziałam się o jakimś forum…
Mając świadomość trudnych początków pozyskiwania nowych klientów, nie zniechęcała mnie niska sprzedaż ani to że „a tu jakaś pani nam już przywozi…” Kiedy nie zna się poprzedniego asortymentu własnej firmy, to ta „inna pani” może być równie dobrze tą z innej, konkurencyjnej firmy… W końcu jestem tą pierwszą na swoje województwo, jak mi powiedziano.
Szef…dzwoni od razu, kiedy wyniki sprzedaży spadają i zaczyna na swój sposób motywować do lepszych wyników i dalszej pracy. Ponownie nieco nieudolne stosowanie technik sprzedaży wrażenia na mnie nie zrobiło… Pracowałam, dlatego że chciałam, nie dlatego, że p.Borkowski mówił o „sprzedawaniu siebie” i jednoczesnym ubieraniu się w chińskie korale…
Chociaż opinie przeczytane na tym forum były różne, w dalszym ciągu nie zniechęciło mnie to do pracy… Różni ludzie, sytuacje, to i opinie różne…
Jednak jednoczesne ukazanie się ogłoszenia Fabienne „przedstawiciela handlowego zatrudnię” w kilku portalach na wszystkie województwa zaczęło mnie zastanawiać…
Skoro właśnie zostałam zatrudniona, a w innych obszarach Polski też pracują dziewczyny, po co firma ogłasza się znowu? o co chodzi?
Osobisty spryt i prywatne próby kontaktu zaprowadzily mnie do osób pracujących, które miały mieszane uczucia co do firmy i szefa, który zwalnia kiedy tylko wyniki nie są zadowalające. Tylko jak mają być na starcie???
„Opisałam Ci,jak mniej wiecej praca wygląda,na początek kasa mała,duzo pracy.Pytasz jaką masz pewnosc,ze bedziesz miec baze klientów,a szef ci nie podziękuję?,niestety nie masz takiej pewności,ja pracuję długo,mam b.duzo klientów,a nie mam zadnej pewnosci ,ze np jutro mnie nie zwolni,Tak jak napisałam co do firmy mam mieszane uczucia,Dla Pana Borkowskiego liczy sie tylko kasa,i to czy obroty zrobisz Ty ,czy za miesiac ktoś inny -to dla niego bez znaczenia.On nie zdaje sobie sprawy z tego ze ten towar to nie spożywka i nie sprzedaje sie tak jakby tego sobie zyczyła,jak jest zastój to zwalnia,-zwolnił tak juz kilka osób-moze ktoś inny sprzeda?”
to fragment listu od kogoś kto zna Fabienne…
Mimo wszystko- pojechałam w teren… Tyle że w jednej z miejscowości natknęłam się na swoim dziewiczym terenie na sklep w którym „wczoraj była tu pani z Fabienne”…
Okazało się że nie jestem jedyna-mimo zapewnień firmy, że kilka dni po moim zatrudnieniu zatrudniono kolejna dziewczyne, z którą mamy mnóstwo wspólnego terenu, a dziewczyna od dwóch wspólnych stref tak naprawde ma ich ze mną pięć… Generalnie- cały „mój teren” był jednocześnie terenem innych dziewczyn…
Jak wytłumaczył się z tego p. Borkowski? Zabawnie, mówiąc, iż „taka jest polityka firmy i do pani należy decyzja, czy umie się pani w tym odnaleźć”. Szkoda tylko że nie pwiedział mi tego zatrudniając mnie, wtedy zaoszczędzilibyśmy sobie czasu. Dziewczyny pracujące z pewnością wiedzą że takie działanie to strzelanie sobie w nogę. Chociaż oficjalnie godzą się z tym, to prywatnie wiem, że są wściekłe że muszą z kimś dzielić teren. Ale p.Borkowski problemu w tym nie widzi. Mało tego, kiedy oznajmiłam że rezygnuję z tej chorej współpracy, jedną z jego wypowiedzi były słowa: „bo się pani głupot w Internecie naczytała!”
Panie Borkowski, ostatecznie to więcej głupot usłyszałam od pana…
Przy rozliczeniu chcę serdecznie pochwalić i pozdrowić „asystentki”, złote dziewczyny tej firmy, które dają z siebie wszystko, mając i tak związane ręce. I moim zdaniem to one są głównym motorem tej firmy.
Dodam że rozliczono się ze mną bez najmniejszych kłopotów, całą wypłatę należną i zwrot papierów dostałam –faktem jest natomiast to, że część z tych podpisanych umów nie ma żadnej mocy prawnej… Które? zapytajcie znajomego prawnika, ja tak zrobiłam.
A p. Borkowski nawet się ze mną nie pożegnał ;)
Podsumowując- jestem bogatsza o kolejne doświadczenie- w wielu aspektach, więc jest to na plus tej pracy. Nie namawiam nikogo ani nie odradzam… Wnioski wyciągnijcie sami
dmatelak@gmail.com